Mega Event w Górznie, 23-26.05.2013
Na to wydarzenie czekaliśmy bardzo długo, a w zasadzie do końca nie wiedzieliśmy, czy uda się nam pojechać. W końcu nadszedł ten czas, a ja się czułam na tyle dobrze, że spakowaliśmy co potrzeba i udaliśmy się do Górzna.
Stwierdziliśmy, że pojedziemy trochę naokoło, by po drodze jeszcze coś zobaczyć, ale niestety okazał się to bardzo zły pomysł. 200 km jechaliśmy chyba z 8 godzin (z jednym, dłuższym przystankiem). Udało nam się dotrzeć tylko w jedno ciekawe miejsce – wioskę Rodowo, w której kiedyś odbywały się plenery malarsko-rzeźbiarskie i do dziś można tam podziwiać mnóstwo ciekawych dzieł.
Stwierdziliśmy, że pojedziemy trochę naokoło, by po drodze jeszcze coś zobaczyć, ale niestety okazał się to bardzo zły pomysł. 200 km jechaliśmy chyba z 8 godzin (z jednym, dłuższym przystankiem). Udało nam się dotrzeć tylko w jedno ciekawe miejsce – wioskę Rodowo, w której kiedyś odbywały się plenery malarsko-rzeźbiarskie i do dziś można tam podziwiać mnóstwo ciekawych dzieł.
Późnym popołudniem w końcu dotarliśmy na miejsce. Event zaczyna się dopiero jutro, ale dziś już wszędzie widać bannery i plakaty mówiące o tym wydarzeniu. Znaleźliśmy nocleg i jeszcze udało nam się pójść na mały spacer i znaleźć kilka skrzynek.
W piątek z samego rana stawiliśmy się na rynku w tym najmniejszym mieście w Polsce. Na razie na miejscu byli tylko wolontariusze i kilka osób, które przyjechało na zlot. Wpisaliśmy się do ślicznego, pamiątkowego logbooka i odhaczyliśmy swoją obecność na liście. Pogadaliśmy chwilę z organizatorami, by dowiedzieć się co i jak i poszliśmy namierzać skrzynki, gdyż w tej chwili nic innego dla nas ciekawego się nie działo. Zrobiliśmy fragment trasy „Marzenie” nad jeziorem i kilka miejskich skrzynek. Kilka było całkiem ciekawych, ale gdy zobaczyliśmy wielkie wiadro pomalowane w kolorowe paski w środku drzewa i na dodatek prawie puste w środku – trochę się zniechęciliśmy. Wróciliśmy na rynek i razem z kilkoma innymi osobami poszliśmy na spacer po miasteczku, oczywiście cache’owy spacer. Fajna sprawa dla kogoś, kto dopiero zaczyna zabawę z geocachingiem, bo można się było nauczyć co i jak ;-). Dowiedzieliśmy się, że skrzynkowa idea jest bardzo promowana przez miasto. Zaangażowany jest mocno burmistrz, a w szkołach uczą dzieci, jak się w to bawić. Niestety ma to swoje minusy – sporo skrzynek ginie lub jest niszczona. Podobno w okolicy jest ponad 500 cachy (większość założona specjalnie na Event). Tego dnia wieczorem miało się odbyć ognisko nad jeziorem, przy restauracji – niestety pogoda nie dopisała i deszcz nie pozwolił na rozpalenie ognia. Knajpa była przygotowana na przyjęcie gości – był zespół muzyczny, dzik, pstrągi, pełna obsługa i pełne stoliki. Wszystko fajnie, ale czy to jest klimat polskiego geocachingu? Wyglądało to bardzo mocno komercyjnie i drogo… Sporo ludzi nie bardzo potrafiła się w tym odnaleźć. Dla obcokrajowców może i było to normalne, ale w środowisku nam bliższym nie do końca. Całe szczęście udało się nam spotkać znajomych i w miłym towarzystwie spędzić kilka wieczornych godzin.
W piątek z samego rana stawiliśmy się na rynku w tym najmniejszym mieście w Polsce. Na razie na miejscu byli tylko wolontariusze i kilka osób, które przyjechało na zlot. Wpisaliśmy się do ślicznego, pamiątkowego logbooka i odhaczyliśmy swoją obecność na liście. Pogadaliśmy chwilę z organizatorami, by dowiedzieć się co i jak i poszliśmy namierzać skrzynki, gdyż w tej chwili nic innego dla nas ciekawego się nie działo. Zrobiliśmy fragment trasy „Marzenie” nad jeziorem i kilka miejskich skrzynek. Kilka było całkiem ciekawych, ale gdy zobaczyliśmy wielkie wiadro pomalowane w kolorowe paski w środku drzewa i na dodatek prawie puste w środku – trochę się zniechęciliśmy. Wróciliśmy na rynek i razem z kilkoma innymi osobami poszliśmy na spacer po miasteczku, oczywiście cache’owy spacer. Fajna sprawa dla kogoś, kto dopiero zaczyna zabawę z geocachingiem, bo można się było nauczyć co i jak ;-). Dowiedzieliśmy się, że skrzynkowa idea jest bardzo promowana przez miasto. Zaangażowany jest mocno burmistrz, a w szkołach uczą dzieci, jak się w to bawić. Niestety ma to swoje minusy – sporo skrzynek ginie lub jest niszczona. Podobno w okolicy jest ponad 500 cachy (większość założona specjalnie na Event). Tego dnia wieczorem miało się odbyć ognisko nad jeziorem, przy restauracji – niestety pogoda nie dopisała i deszcz nie pozwolił na rozpalenie ognia. Knajpa była przygotowana na przyjęcie gości – był zespół muzyczny, dzik, pstrągi, pełna obsługa i pełne stoliki. Wszystko fajnie, ale czy to jest klimat polskiego geocachingu? Wyglądało to bardzo mocno komercyjnie i drogo… Sporo ludzi nie bardzo potrafiła się w tym odnaleźć. Dla obcokrajowców może i było to normalne, ale w środowisku nam bliższym nie do końca. Całe szczęście udało się nam spotkać znajomych i w miłym towarzystwie spędzić kilka wieczornych godzin.
Sobota – główny dzień Eventu. To właśnie dziś miało być najwięcej atrakcji. Niestety lało od rana… Nie mieliśmy za bardzo pomysłu, co ze sobą zrobić. W końcu zdecydowaliśmy się na znajdywanie cachy typu drive-in, czyli takich do których można podjechać samochodem. Zrobiliśmy resztę skrzynek z „Marzenia” i kilka innych, które mieliśmy po drodze. Później pojechaliśmy na rynek dowiedzieć się co i jak w związku z deszczem. Niestety na skrzynki „Bird Line”, czyli wspinaczka na drzewa nie było szans, podobnie z kajakami, na które ze względu na pogodę zdecydowana była chyba tylko jedna para. Na szczęście odbyła się jedna z ciekawszych rzeczy, czyli puszczenie balonu na 25km z przyczepionymi TB i samolocikami, które miał być później uwolnione, a ludzie mieli je znaleźć. My nie chcieliśmy się w to bawić, ale sama idea była fajna ;-). Na chwilę pisania tego tekstu wiemy, że TB zostały znalezione, ale samolociki chyba jeszcze gdzieś są (odnaleziono 1 z 30). Po obiedzie pojechaliśmy dalej szukać skrzynek – tym razem trasa leśna. Tutaj faktycznie skrzynki są dostępne co 160m. Jeśli ktoś chce poprawić statystykę – to miejsce idealne! Niestety ilość nie idzie w parze z jakością. Jest kilka fajnych patentów, ale ponieważ jest tego tak dużo nie sposób ich nie powtarzać, w związku z tym im więcej skrzynek się znajduje tym staje się to nudniejsze. Wieczorem miała być impreza koło szkoły – turniej siatkówki, flash mob, dyskoteka itp., pojechaliśmy na miejsce – ale niestety nic się nie działo, a ludzie którzy przyszli nic nie wiedzieli, czy ktoś to odwołał, czy po prostu zrezygnowali, bo padał deszcz. Cóż… wróciliśmy na kwaterę.
W niedzielę rano byliśmy jeszcze na zakończeniu. Dostaliśmy sadzonkę dębu, posłuchaliśmy o zlocie, pożegnaliśmy znajomych i udaliśmy się w drogę powrotną. Pogoda była tego dnia piękna, szkoda, że nie dopisała w sobotę. Z tego co wiemy na Evencie pojawiło się coś koło 300-400 osób z różnych stron świata, a z racji mnogości skrzynek Górzno okrzyknięto polską stolica geocachingu. Było sympatycznie głównie ze względu na ludzi, których tam poznaliśmy i z tego jesteśmy zadowoleni.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze zamek w Radzyniu Chelmińskim, ruiny zamku w Pokrzywnie, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia, a jest to miejsce naprawdę niesamowite (choć bardzo zaniedbane) oraz pałac w Jabłonowie Pomorskim, który obecnie jest klasztorem. Oczywiście, gdyby nie skrzynki, to pewnie byśmy w te miejsca nie dotarli – także, jak widać – geocaching był tematem przewodnim całego wyjazdu ;-).
W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze zamek w Radzyniu Chelmińskim, ruiny zamku w Pokrzywnie, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia, a jest to miejsce naprawdę niesamowite (choć bardzo zaniedbane) oraz pałac w Jabłonowie Pomorskim, który obecnie jest klasztorem. Oczywiście, gdyby nie skrzynki, to pewnie byśmy w te miejsca nie dotarli – także, jak widać – geocaching był tematem przewodnim całego wyjazdu ;-).