Mnich i Babia Góra, czyli marzenia do spełnienia 15-18.09.2011
15 września, czwartek
Dzisiejszy dzień to temat na osobną opowieść, ale nie będziemy jej opowiadać. Jest 23.30, od przynajmniej 2 godzin powinniśmy być w drodze a jesteśmy w łóżku i to nie dlatego że taki mieliśmy plan. Przejmujemy się tym? Nie. Zasypiamy i wiemy że jutro będzie lepszy dzień.
Pobudka o 5 no może 5,30 pakowanie się, zakupy w przydomowym sklepiku „Poziomka” i w drogę. Góry czekają, choć jeszcze wczoraj nie byliśmy pewni czy i kiedy w nie pojedziemy. Jechać tylko po to, żeby dojechać byłoby nudno, więc mamy już pierwszy cel - Tum pod Łęczycą. Romańska kolegiata stoi tam od XII wieku, teraz odrestaurowana jest jeszcze piękniejsza. W środku czuć czas, który się w tym miejscu zapisał. Zawsze fascynowały mnie budowle które pamiętały zupełnie inne czasy niż nasze. Do tego kościoła, na mszę przychodzili 800 lat temu rycerze, a teraz my robimy tu zdjęcia i szukamy w pobliżu skrzynek z opencachingu! Zupełnie inne światy, a Kolegiata wciąż ta sama.
Łęczyca, która nieopodal, jest takim miejscem, przez które każdy przejeżdżał dziesiątki razy, a w którym nigdy nie zatrzymaliśmy się, bo jakoś tak „czasu nie było”. Teraz czas naprawić ten błąd, a naprawdę warto. Tajemnicze podwórka, alejki w jarzębinach, zamek ze swoją diabelską legendą. Mnóstwo ciekawych miejsc i jeszcze ten spokój małego miasteczka, o którym nikt by nie słyszał, gdyby nie biegła przez nie krajowa jedynka.
Kończymy nasze zwiedzanie i czas w drogę. W Łodzi podobno straszne korki, więc objeżdżamy ją przez Pabianice i Bełchatów i już za chwilę Częstochowa. Szybki obiad w McD i jesteśmy na Śląsku. Na A4 szkoda nam pieniędzy tym bardziej, że po drodze jest Olkusz, a w nim ciekawa skrzynka przy miejscu pamięci tragicznych wydarzeń z okresu ostatniej wojny. Zdobywamy ją pod czujnym okiem ciekawych spojrzeń. Za Olkuszem jedziemy skrótem przez Bolechowice tak, aby dostać się do zakopianki. Słońce zachodzi, dookoła skałki, a my zamiast zmęczenia czujemy radość. Radość z tego, że znów jesteśmy w drodze na południe.
Wiemy już, że w Zakopanem będziemy zdecydowanie po zmroku. Rezygnujemy z planu dotarcia do Moka już dzisiaj i decydujemy się na nocleg w mieście. Zdecydować się łatwo, ale wykonać trudniej. W Domu Turysty wszystkie miejsca zajęte, wolne znaleźliśmy w SM Szarotka - miejsce mało przytulne ale co zrobić? Tu znów dopisało nam szczęście i pomógł przypadek. Jadąc do Szarotki mijamy Hostel Stara Polana, szybka decyzja, telefon i już wnosimy nasze plecaki. Hostel jest cudny! Stara, góralska chałupa, ciepło, przytulnie, mili ludzie, w holu wygodne kanapy i fortepian, pokoje i łazienki czyste, wygodne łóżka, cena 35 zł ze śniadaniem, a jesteśmy w centrum Zakopanego. Jednym słowem miejsce do spania idealne, link podajemy na końcu relacji. Jeszcze tylko wpadamy na chwilę do Piano, bo nareszcie jest okazja, bo mamy wolny wieczór w Zakopanem, bo nigdzie nam się nie spieszy… wracamy i czas na sny.
Pobudka o 5 no może 5,30 pakowanie się, zakupy w przydomowym sklepiku „Poziomka” i w drogę. Góry czekają, choć jeszcze wczoraj nie byliśmy pewni czy i kiedy w nie pojedziemy. Jechać tylko po to, żeby dojechać byłoby nudno, więc mamy już pierwszy cel - Tum pod Łęczycą. Romańska kolegiata stoi tam od XII wieku, teraz odrestaurowana jest jeszcze piękniejsza. W środku czuć czas, który się w tym miejscu zapisał. Zawsze fascynowały mnie budowle które pamiętały zupełnie inne czasy niż nasze. Do tego kościoła, na mszę przychodzili 800 lat temu rycerze, a teraz my robimy tu zdjęcia i szukamy w pobliżu skrzynek z opencachingu! Zupełnie inne światy, a Kolegiata wciąż ta sama.
Łęczyca, która nieopodal, jest takim miejscem, przez które każdy przejeżdżał dziesiątki razy, a w którym nigdy nie zatrzymaliśmy się, bo jakoś tak „czasu nie było”. Teraz czas naprawić ten błąd, a naprawdę warto. Tajemnicze podwórka, alejki w jarzębinach, zamek ze swoją diabelską legendą. Mnóstwo ciekawych miejsc i jeszcze ten spokój małego miasteczka, o którym nikt by nie słyszał, gdyby nie biegła przez nie krajowa jedynka.
Kończymy nasze zwiedzanie i czas w drogę. W Łodzi podobno straszne korki, więc objeżdżamy ją przez Pabianice i Bełchatów i już za chwilę Częstochowa. Szybki obiad w McD i jesteśmy na Śląsku. Na A4 szkoda nam pieniędzy tym bardziej, że po drodze jest Olkusz, a w nim ciekawa skrzynka przy miejscu pamięci tragicznych wydarzeń z okresu ostatniej wojny. Zdobywamy ją pod czujnym okiem ciekawych spojrzeń. Za Olkuszem jedziemy skrótem przez Bolechowice tak, aby dostać się do zakopianki. Słońce zachodzi, dookoła skałki, a my zamiast zmęczenia czujemy radość. Radość z tego, że znów jesteśmy w drodze na południe.
Wiemy już, że w Zakopanem będziemy zdecydowanie po zmroku. Rezygnujemy z planu dotarcia do Moka już dzisiaj i decydujemy się na nocleg w mieście. Zdecydować się łatwo, ale wykonać trudniej. W Domu Turysty wszystkie miejsca zajęte, wolne znaleźliśmy w SM Szarotka - miejsce mało przytulne ale co zrobić? Tu znów dopisało nam szczęście i pomógł przypadek. Jadąc do Szarotki mijamy Hostel Stara Polana, szybka decyzja, telefon i już wnosimy nasze plecaki. Hostel jest cudny! Stara, góralska chałupa, ciepło, przytulnie, mili ludzie, w holu wygodne kanapy i fortepian, pokoje i łazienki czyste, wygodne łóżka, cena 35 zł ze śniadaniem, a jesteśmy w centrum Zakopanego. Jednym słowem miejsce do spania idealne, link podajemy na końcu relacji. Jeszcze tylko wpadamy na chwilę do Piano, bo nareszcie jest okazja, bo mamy wolny wieczór w Zakopanem, bo nigdzie nam się nie spieszy… wracamy i czas na sny.
16 września, piątek
Nastawiliśmy budzik na 5 rano. Straszna godzina, ale czego się nie robi, by spełnić marzenia. Jemy szybkie śniadanie w uśpionym jeszcze hostelu, po czym zabieramy plecaki i jedziemy na parking w Palenicy Białczańskiej. Przed nami niecałe 9 km asfaltem – niezbyt przyjemne – tym bardziej, że jest bardzo chłodno i łapki przemarzają, a na trawie widać szron. Do schroniska docieramy około 8.30. Moko – o tej porze jeszcze w miarę ciche i spokojne. Przed nami rozświetlają się ukochane góry. Zapowiada się śliczna pogoda. Chcemy poczekać do 9, bo mają otworzyć recepcję. W międzyczasie raczymy się jajecznicą i gorącą herbatą.
Gdy już dostajemy się do recepcji okazuje się, że noclegów nie ma, mamy 12 miejsce na liście rezerwowej (a od 4 dni się próbowaliśmy dodzwonić i nikt nie odbierał!). Trudno. Zostawiamy plecaki w przechowalni (3zł/bagaż), zabieramy sprzęt wspinaczkowy i idziemy w stronę żółtego szlaku prowadzącego na Szpiglasową Przełęcz. Pod Starym Mokiem słyszymy wołanie. Okazało się, że Ela z Marcinem, Fizyk i Krystian (znajomi z KWT) też tu przyjechali. Idą dziś na Zadniego Mnicha, więc czekamy na nich i wspólnie udajemy się na do Doliny za Mnichem. Robimy wspólne zdjęcie i my obieramy kierunek na Mnicha, a oni na Zadniego Mnicha.
Coraz bliżej, by spełnić moje marzenie. Mnich jest już prawie w zasięgu ręki. Niestety droga Klasyczna, którą mieliśmy zamiar wchodzić jest zajęta i na razie nie widać, by coś się miało zmienić, więc postanawiamy pójść drogą Robakiewicza – prostszą, ale jak na pierwszy, letni wspin w Tatrach jest ok i skończyć ją „przez płytę” ;-). Szpeimy się i zaczynamy. Idę pierwszy wyciąg – przypominam sobie osadzanie kości, friendów, zaczepiam taśmy i dochodzę do stanowiska. Jest pięknie. Brakowało mi tego bardzo. Ostatnio jakoś mało się wspinamy, bo czasu brakuje, a teraz jestem w Tatrach i idę na Mnicha. Drugi wyciąg robi Kuba. Przed nami trzeci – ostatni – już na sam wierzchołek. Jest już tak blisko! Zastanawiam się tylko ile jest miejsca u góry – w końcu wygląda to z dołu jak główka od szpilki. Jakieś 2 metry pod szczytem klinuje mi się lina pod głazem, więc muszę ściągnąć tu Kubę, bo dalej jej nie uciągnę. Przychodzi Kuba i już chciałam, by to on wszedł pierwszy na wierzchołek, ale przekonał mnie, że to w końcu moje marzenie i później będę żałować, że tego nie zrobiłam sama, wiec idę. Jeden przelot i widzę już łańcuch zjazdowy. Jestem na czubku Mnicha!! Coś niesamowitego. Nie potrafię tego opisać. Po chwili przychodzi też Kuba. Mieścimy się oboje, ale miejsca dużo nie ma. Widoki są przepiękne. Na dole Moko z mnóstwem ludzi na „plaży”, Z boku Cubryna i Mięgusze, gdzieś dalej Rysy i Wysoka, a z drugiej strony Szpiglas i Miedzane. Fajnie jest spełniać marzenia. Cel zdobyty, ale jak mówi zawsze Kuba – cieszyć się będziemy po zejściu. Klarujemy linę i przygotowujemy się do zjazdu. Dojeżdżamy do ścieżki. Chowamy cały sprzęt i Kuba zabiera mnie jeszcze na Górne Półki, by podrapać Mnicha po nosie ;-). Wchodzimy jeszcze na Mniszka, by zrobić zdjęcia Mnicha z jego strony (faktycznie wygląda jak orzeł). Z Mniszka mamy też doskonały widok na Zadniego Mnicha, gdzie na szczycie widać już Krystiana i Fizyka. Zdzwaniamy się z nimi i postanawiamy udać się w ich kierunku, gdyż pora jest jeszcze wczesna i nie chce nam się wracać do schroniska. Przełęcz pod Zadnim Mnichem osiągamy bardzo szybko. Okrążamy Zadniego od strony Słowackiej i idziemy na przełęcz pod Ciemnosmreczyńską Turnią. Widzimy jak Ela z Marcinem kończą wspinaczkę granią Zadniego i właśnie wchodzą na wierzchołek. Przed nimi zjazd, a my wracamy w okolice Zadniego Mnichowego Stawku (zamarzniętego!). Zaczynają pojawiać się chmury i to jakie piękne chmury! Zachodzące słońce oświetla Mnicha. Chmury są już wszędzie dookoła tylko Mnich się broni. Widoki są przecudowne! Zatrzymujemy się na dłużej i robimy „milion” zdjęć. Nie oddadzą one niestety w pełni tego, co tu widzimy, ale chociaż namiastka będzie uwieczniona. Po zdjęciach zaczynamy schodzić. Kolano mi bardzo doskwiera, więc powrót nie jest lekki. Do Moka dochodzimy już po zmroku. Świętujemy spełnienie marzenia stojąc w kolejce do recepcji, ale nadziei na łóżka i tak nie mamy. Po jakimś czasie przychodzi też ekipa z KWT – oni decydują się zejść do Roztoki, bo jutro wracają już do Gdańska, więc będzie im rano bliżej, a my dostajemy podłogę w starym schronisku. O 21.30 ma być rozlokowanie, więc idziemy się stawić na miejsce. Razem z jeszcze 2 osobami dostajemy pokój nr 7, czyli malutką kanciapę wielkości może 2x2 m, w której, ku naszej uciesze, są materace i koce. Lepsze to dla nas niż podłoga, bo nie wzięliśmy karimat. Nocleg może nie należy do najwygodniejszych, ale jakoś to będzie. Zmęczeni zasypiamy bardzo szybko.
Gdy już dostajemy się do recepcji okazuje się, że noclegów nie ma, mamy 12 miejsce na liście rezerwowej (a od 4 dni się próbowaliśmy dodzwonić i nikt nie odbierał!). Trudno. Zostawiamy plecaki w przechowalni (3zł/bagaż), zabieramy sprzęt wspinaczkowy i idziemy w stronę żółtego szlaku prowadzącego na Szpiglasową Przełęcz. Pod Starym Mokiem słyszymy wołanie. Okazało się, że Ela z Marcinem, Fizyk i Krystian (znajomi z KWT) też tu przyjechali. Idą dziś na Zadniego Mnicha, więc czekamy na nich i wspólnie udajemy się na do Doliny za Mnichem. Robimy wspólne zdjęcie i my obieramy kierunek na Mnicha, a oni na Zadniego Mnicha.
Coraz bliżej, by spełnić moje marzenie. Mnich jest już prawie w zasięgu ręki. Niestety droga Klasyczna, którą mieliśmy zamiar wchodzić jest zajęta i na razie nie widać, by coś się miało zmienić, więc postanawiamy pójść drogą Robakiewicza – prostszą, ale jak na pierwszy, letni wspin w Tatrach jest ok i skończyć ją „przez płytę” ;-). Szpeimy się i zaczynamy. Idę pierwszy wyciąg – przypominam sobie osadzanie kości, friendów, zaczepiam taśmy i dochodzę do stanowiska. Jest pięknie. Brakowało mi tego bardzo. Ostatnio jakoś mało się wspinamy, bo czasu brakuje, a teraz jestem w Tatrach i idę na Mnicha. Drugi wyciąg robi Kuba. Przed nami trzeci – ostatni – już na sam wierzchołek. Jest już tak blisko! Zastanawiam się tylko ile jest miejsca u góry – w końcu wygląda to z dołu jak główka od szpilki. Jakieś 2 metry pod szczytem klinuje mi się lina pod głazem, więc muszę ściągnąć tu Kubę, bo dalej jej nie uciągnę. Przychodzi Kuba i już chciałam, by to on wszedł pierwszy na wierzchołek, ale przekonał mnie, że to w końcu moje marzenie i później będę żałować, że tego nie zrobiłam sama, wiec idę. Jeden przelot i widzę już łańcuch zjazdowy. Jestem na czubku Mnicha!! Coś niesamowitego. Nie potrafię tego opisać. Po chwili przychodzi też Kuba. Mieścimy się oboje, ale miejsca dużo nie ma. Widoki są przepiękne. Na dole Moko z mnóstwem ludzi na „plaży”, Z boku Cubryna i Mięgusze, gdzieś dalej Rysy i Wysoka, a z drugiej strony Szpiglas i Miedzane. Fajnie jest spełniać marzenia. Cel zdobyty, ale jak mówi zawsze Kuba – cieszyć się będziemy po zejściu. Klarujemy linę i przygotowujemy się do zjazdu. Dojeżdżamy do ścieżki. Chowamy cały sprzęt i Kuba zabiera mnie jeszcze na Górne Półki, by podrapać Mnicha po nosie ;-). Wchodzimy jeszcze na Mniszka, by zrobić zdjęcia Mnicha z jego strony (faktycznie wygląda jak orzeł). Z Mniszka mamy też doskonały widok na Zadniego Mnicha, gdzie na szczycie widać już Krystiana i Fizyka. Zdzwaniamy się z nimi i postanawiamy udać się w ich kierunku, gdyż pora jest jeszcze wczesna i nie chce nam się wracać do schroniska. Przełęcz pod Zadnim Mnichem osiągamy bardzo szybko. Okrążamy Zadniego od strony Słowackiej i idziemy na przełęcz pod Ciemnosmreczyńską Turnią. Widzimy jak Ela z Marcinem kończą wspinaczkę granią Zadniego i właśnie wchodzą na wierzchołek. Przed nimi zjazd, a my wracamy w okolice Zadniego Mnichowego Stawku (zamarzniętego!). Zaczynają pojawiać się chmury i to jakie piękne chmury! Zachodzące słońce oświetla Mnicha. Chmury są już wszędzie dookoła tylko Mnich się broni. Widoki są przecudowne! Zatrzymujemy się na dłużej i robimy „milion” zdjęć. Nie oddadzą one niestety w pełni tego, co tu widzimy, ale chociaż namiastka będzie uwieczniona. Po zdjęciach zaczynamy schodzić. Kolano mi bardzo doskwiera, więc powrót nie jest lekki. Do Moka dochodzimy już po zmroku. Świętujemy spełnienie marzenia stojąc w kolejce do recepcji, ale nadziei na łóżka i tak nie mamy. Po jakimś czasie przychodzi też ekipa z KWT – oni decydują się zejść do Roztoki, bo jutro wracają już do Gdańska, więc będzie im rano bliżej, a my dostajemy podłogę w starym schronisku. O 21.30 ma być rozlokowanie, więc idziemy się stawić na miejsce. Razem z jeszcze 2 osobami dostajemy pokój nr 7, czyli malutką kanciapę wielkości może 2x2 m, w której, ku naszej uciesze, są materace i koce. Lepsze to dla nas niż podłoga, bo nie wzięliśmy karimat. Nocleg może nie należy do najwygodniejszych, ale jakoś to będzie. Zmęczeni zasypiamy bardzo szybko.
17 września, sobota
Noc niespokojna była jakaś, może dlatego że ciasno, gorąco. Wstajemy o 5,30 ten wyjazd upływa pod znakiem wczesnych poranków. W jadalni Moka tylko kilka osób, czekamy na 6-stą żeby oddać plecaki do przechowalni, czas mija przy kanapkach i herbacie. Nareszcie duże plecaki oddane, a my z małymi na plecach dreptamy ścieżką wokół Moka. Cel na dziś to wejście na Przełęcz pod Chłopkiem, a z niej na Mięguszowiecki Szczyt Czarny. Szybko docieramy nad Czarny Staw i tu pozostawiamy tych wszystkich, którzy wybierają się na Rysy. My skręcamy prawo i za chwilę jesteśmy w górach sami. Wokół nas Bandzioch Mięguszowiecki, w oddali pasą się trzy kozice, na wschodzie Rysy, Niżne Rysy, Żabie… - góry, w którą by stronę nie spojrzeć. Przed nami pierwsze trudności szlaku, kilka klamer, trochę więcej uwagi bo ścieżka robi się stroma, ale to wszystko mija szybko. Teraz tylko galeryjka znana wszystkim bywalcom tej przełęczy i docieramy pod Chłopka. Wieje, chłodno się zrobiło. Nie czekamy długo, kilka zdjęć i dalej. Po pierwszych kilku metrach ścieżki na Mięguszowiecki Szczyt Czarny niespodzianka. Z nieba zaczynają lecieć płatki śniegu (a w zasadzie kulki gradowe)!! No i mamy zagadkę, iść dalej czy zawrócić nie czekając, aż śnieg utrudni nam zejście. Na szczęście, kiedy my myślimy śnieg przestaje padać i to rozwiązuje nasz kłopot. Teraz już, prowadzeni przez kopczyki, pokonując kilka stromszych stopni po ok. 20 minutach docieramy na szczyt. Nie jest to góra wybitna, szczyt jest po prostu wybrzuszeniem w grani ale za to widoki z niego warte były tego wysiłku. Rysy, Wysoka, MSW. Pięknie jest!
Czas nas trochę popędza, na dziś jeszcze planów sporo, więc czas na dół, schodzimy ciesząc się widokami, kolorem stawów i pozdrawiając tych, którzy dopiero podchodzą. Za chwilę Moko, tłum ludzi, gwar, żeby nie powiedzieć zamieszanie. Wzięcie skrzynki wymaga mistrzostwa konspiracji. Odbieramy plecaki z przechowalni i szybko na dół. Krótki postój przy Wodogrzmotach Mickiewicza po skrzynkę oczywiście, która skryła się podstępnie w korzeniach drzewa i już za chwilę parking, golficzek i czas do Zakopanego.
W mieście jedzenie, łażenie po sklepach turystycznych, pyszne lody. Lecz wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Jest 17, ale do końca dzisiejszego dnia jeszcze daleko. Kierunek Zawoja w Beskidzie Żywieckim. Kolejne marzenie do spełnienia.
Docieramy na przełęcz Krowiarki. Na szczęście jest tutaj mapa i możemy się określić, jak i kiedy podchodzić na szczyt. Zastanawiamy się nad opcją noclegu w samochodzie i uderzeniu rano z tej strony, ale jednak postanawiamy zjechać do Zawoi. Samochód zostawiamy przy wejściu do Babiogórskiego PN, przy zielonym szlaku. Szybko przepakowujemy plecaki i ok. 19.30 zaczynamy podchodzić. Na początku idzie się drogą i to prawie płasko, później szlak skręca w las i zaczyna się podejście. Im dalej tym bardziej stromo. Mamy jedną czołówkę, bo Kuby się rozwaliła, ale na szczęście księżyc jest tej nocy bardzo jasny, więc nie mamy większych problemów. Na Markowe Szczawiny docieramy szybciej niż sądziliśmy. Po około 55 minutach już jesteśmy pod schroniskiem (a powinniśmy iść 1h 40 min). Bufet jest już zamknięty, ale przez kuchnię udaje nam się kupić „co nieco” i zapłacić za nocleg – niestety znów gleba, bo schronisko przepełnione. W jadalni znajdujemy puzzle 3D z kulą ziemską i zaczynamy zabawę – udało nam się ułożyć pół ziemi, po czym kazali nam pójść spać, bo jadalnię zamykają. Dorwaliśmy ostatni materac i ułożyliśmy się pod stołem na korytarzu, gdyż nie chcieliśmy już budzić ludzi śpiących na glebie w pokojach do tego przeznaczonych. Sen – bo wstać musimy o 4.
Czas nas trochę popędza, na dziś jeszcze planów sporo, więc czas na dół, schodzimy ciesząc się widokami, kolorem stawów i pozdrawiając tych, którzy dopiero podchodzą. Za chwilę Moko, tłum ludzi, gwar, żeby nie powiedzieć zamieszanie. Wzięcie skrzynki wymaga mistrzostwa konspiracji. Odbieramy plecaki z przechowalni i szybko na dół. Krótki postój przy Wodogrzmotach Mickiewicza po skrzynkę oczywiście, która skryła się podstępnie w korzeniach drzewa i już za chwilę parking, golficzek i czas do Zakopanego.
W mieście jedzenie, łażenie po sklepach turystycznych, pyszne lody. Lecz wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Jest 17, ale do końca dzisiejszego dnia jeszcze daleko. Kierunek Zawoja w Beskidzie Żywieckim. Kolejne marzenie do spełnienia.
Docieramy na przełęcz Krowiarki. Na szczęście jest tutaj mapa i możemy się określić, jak i kiedy podchodzić na szczyt. Zastanawiamy się nad opcją noclegu w samochodzie i uderzeniu rano z tej strony, ale jednak postanawiamy zjechać do Zawoi. Samochód zostawiamy przy wejściu do Babiogórskiego PN, przy zielonym szlaku. Szybko przepakowujemy plecaki i ok. 19.30 zaczynamy podchodzić. Na początku idzie się drogą i to prawie płasko, później szlak skręca w las i zaczyna się podejście. Im dalej tym bardziej stromo. Mamy jedną czołówkę, bo Kuby się rozwaliła, ale na szczęście księżyc jest tej nocy bardzo jasny, więc nie mamy większych problemów. Na Markowe Szczawiny docieramy szybciej niż sądziliśmy. Po około 55 minutach już jesteśmy pod schroniskiem (a powinniśmy iść 1h 40 min). Bufet jest już zamknięty, ale przez kuchnię udaje nam się kupić „co nieco” i zapłacić za nocleg – niestety znów gleba, bo schronisko przepełnione. W jadalni znajdujemy puzzle 3D z kulą ziemską i zaczynamy zabawę – udało nam się ułożyć pół ziemi, po czym kazali nam pójść spać, bo jadalnię zamykają. Dorwaliśmy ostatni materac i ułożyliśmy się pod stołem na korytarzu, gdyż nie chcieliśmy już budzić ludzi śpiących na glebie w pokojach do tego przeznaczonych. Sen – bo wstać musimy o 4.
18 września, niedziela
Noc nie była najłatwiejsza. Niby położyliśmy się o 22, ale do 1 nie dały nam spać gadania ludzi na dole, a od mniej więcej 2.30 ludzie zaczęli wstawać i przygotowywać się do wejścia na Babią. Hehe, widać nie tylko my chcemy zobaczyć wschód słońca. No dobra – budzik dzwoni o 4 – wstajemy. Czas spełnić drugie marzenie i zobaczyć wschód słońca z Babiej Góry. Większość ludzi wybiera wejście na szczyt żółtym szlakiem przez Perć Akademików – my idziemy na czerwony szlak i wdrapujemy się najpierw na przełęcz Brona. Stamtąd, wg szlakowskazów mamy godzinę na Babią Górę. Idziemy granią – im wyżej tym bardziej wieje. Kuba wspomina wszystkie swoje wejścia na szczyt i stwierdza, że tutaj zawsze tak mocno wieje, albo nawet jeszcze mocniej. Do szczytu dochodzimy niemal o idealnej porze. Nie sądziłam, że tu będzie tyle ludzi. Wydaje się, że do 50 osób można się łatwo doliczyć. Większość gromadzi się przy ruinach starego schroniska – my idziemy dalej na wschód. Widać zarys kochanych Taterek. Robimy pierwsze foty zaróżowionego nieba. Na wschód musimy jeszcze poczekać, więc wskakujemy do śpiwora. Jest przyjemnie ciepło. Od wiatru chronią nas kamienie. Wylegujemy się wpatrując w Tatry i oczekując na pierwsze pomarańczowe promienie. W końcu jest – czubek słoneczka zaczyna się pojawiać na horyzoncie. Szybko upychamy śpiwór w skałki i zaczynamy podziwiać wschód. Wiatr jest taki, że niemal można się na nim położyć i będzie unosił. Kolejne marzenie się spełnia. Mamy swój wschód na Babiej ;-) Ostatnie zdjęcia i zaczynamy zejście. Tym razem my idziemy Percią Akademików – w końcu muszę zaliczyć jedyne beskidzkie łańcuchy! Po drodze podziwiamy jesienne widoki na pagóry. Ehh, chciałoby się pojechać w Beskid Niski i powłóczyć, ale to już innym razem. Do schroniska dochodzimy koło 8. Jemy pyszne śniadanko i czas się zbierać. Przed nami dziś podróż do domu. Do Zawoi dochodzimy koło 10. Przebieramy się i w drogę (oczywiście trochę naokoło).
Trochę naokoło zaczyna się w Wadowicach. Przejeżdżaliśmy niedaleko więc jak tu nie wpaść na pyszne kremówki. I czy to ta „oryginalna” cukiernia czy nie, ciacha były pyszne. Po Wadowicach postanawiamy odwiedzić Jurę Krakowsko-Częstochowską. Jako cel wybraliśmy Ogrodzieniec. Malownicze ruiny zamku i skrzynki w pobliżu były wystarczającą zachętą, żeby nadłożyć nieco drogi i zajrzeć tu (chociaż tłok straszny!). No i tak jedziemy dalje i jedziemy, aż dojeżdżamy, ku naszemu zdziwieniu, do Pragi ;-)), więc fota obowiązkowa.
Później była już tylko droga, bo jutro poniedziałek, bo trzeba wcześnie wstać i przez kilka dni pochodzić do pracy. Pierwszy deszcz spotkał nas na autostradzie A1 , poczuliśmy że wyjazd się skończył, zimno i pada, jesteśmy w domu.
Trochę naokoło zaczyna się w Wadowicach. Przejeżdżaliśmy niedaleko więc jak tu nie wpaść na pyszne kremówki. I czy to ta „oryginalna” cukiernia czy nie, ciacha były pyszne. Po Wadowicach postanawiamy odwiedzić Jurę Krakowsko-Częstochowską. Jako cel wybraliśmy Ogrodzieniec. Malownicze ruiny zamku i skrzynki w pobliżu były wystarczającą zachętą, żeby nadłożyć nieco drogi i zajrzeć tu (chociaż tłok straszny!). No i tak jedziemy dalje i jedziemy, aż dojeżdżamy, ku naszemu zdziwieniu, do Pragi ;-)), więc fota obowiązkowa.
Później była już tylko droga, bo jutro poniedziałek, bo trzeba wcześnie wstać i przez kilka dni pochodzić do pracy. Pierwszy deszcz spotkał nas na autostradzie A1 , poczuliśmy że wyjazd się skończył, zimno i pada, jesteśmy w domu.
Niektóre opłaty i przydatne linki:
Nocleg hostel Stara Polana (Zakopane) – 35 zł/os (pokój 8-os, z pościelą i ze śniadaniem)
http://www.starapolana.pl
Nocleg Stare Moko – 39 zł/os (gleba)
http://www.schroniskomorskieoko.pl/
Nocleg Markowe Szczawiny – 24 zł/os (gleba)
http://www.markoweszczawiny.pttk.pl/
Wstęp do TPN – 4 zł/os
http://www.tpn.pl/
Wstęp do BPN – 5 zł/os
http://www.bgpn.pl/
Parking Palenica Białczańska – 20 zł/doba
Parking Zawoja (przy wejściu do BPN) – 7 zł
Nocleg hostel Stara Polana (Zakopane) – 35 zł/os (pokój 8-os, z pościelą i ze śniadaniem)
http://www.starapolana.pl
Nocleg Stare Moko – 39 zł/os (gleba)
http://www.schroniskomorskieoko.pl/
Nocleg Markowe Szczawiny – 24 zł/os (gleba)
http://www.markoweszczawiny.pttk.pl/
Wstęp do TPN – 4 zł/os
http://www.tpn.pl/
Wstęp do BPN – 5 zł/os
http://www.bgpn.pl/
Parking Palenica Białczańska – 20 zł/doba
Parking Zawoja (przy wejściu do BPN) – 7 zł