No i w końcu powstała relacja z drugiej części naszej europejskiej podróży. Tym razem Włochy, Francja, Szwajcaria, Lichtenstein i Niemcy oraz małe podsumowanie kosztowe. Zapraszamy do poczytania i pooglądania tutaj. |
0 Comments
Czy ostatnio za każdym razem, gdy jest bieg musi padać? Ten start planowaliśmy od bardzo dawna. Miało być pięknie, słonecznie, przyjemnie. Do tego wszyscy chwalili trasę. No i to pierwszy mój (Hani) start na 15km. W rzeczywistości było trochę inaczej. Od rana lał deszcz! (oczywiście dzień przed biegiem i dzień po nim już świeciło słońce). Nastroje mocno takie sobie. Dojechaliśmy do Skórcza, a tam zamiast super pikniku rodzinnego, tylko zawodnicy pochowani pod namiotami i parasolami. Pozostała w nas nadzieja, że o 16 będzie trochę lepiej. Faktycznie przed 16 padało już tylko troszeczkę. Prawie bez rozgrzewki poszliśmy na start. Całe szczęście ekipa startująca okazała się naprawdę fajna i przynajmniej na początku, radosne teksty biegnących obok dodawały trochę pozytywnego humoru. Kilometry leciały całkiem szybko, a trasa faktycznie była malownicza. Szkoda tylko, że chmury tworzyły raczej przygnębiający, ciemny nastrój. Najważniejsze jednak, że udało się zmieścić w założonym czasie ;-) i pierwszy 15km start mam już za sobą. Pewnie za rok znów zawitamy do Skórcza - może i pogoda będzie lepsza.
Już ponad tydzień minął od powrotu z wakacji i w końcu udało się nam znaleźć chwilę, by to opisać. Na razie tylko pierwsza część, czyli Polska, Czechy, Austria, Słowenia, Włochy, San Marino i kilka słów o podróży z dzieckiem. Niebawem pojawi się także druga część i podsumowanie kosztów wraz z linkami to miejsc, w których warto się zatrzymać. Zapraszamy. W końcu znalazłam chwilę, by napisać kilka słów o dwóch dniach na Warmii. Już tylu osobom udało mi się powiedzieć o tym wspaniałym miejscu w Ostrowie Kierwińskim, więc teraz czas także na kilka zdjęć. Wszystko znajdziecie tutaj. Tym razem sama na placu boju ;-). Mój pierwszy samotny bieg. Bez żadnych znajomych na starcie. Miało być 10km, w rzeczywistości wyszło 11,25km. Miało padać całą drogę, padało tylko 2 razy w ciągu tej godziny. Impreza bardzo pozytywna, bo w końcu liczy się idea! Do tego różowe koszulki, bardzo sympatyczne medale i pyszna lemoniada na mecie :). Szkoda tylko, że organizatorzy nie bardzo trzymali się czasu rozpoczęcia, co skutkowało lekkim wymarźnięciem na starcie, no ale dałam radę :).
Jeszcze jedno spostrzeżenie - po starówce biegnie się średnio - nawierzchnia nie jest zbyt przyjazna biegom. No i 10 okrążeń - straszna nuda!!! No i kolejny raz bieg w Gdyni. Drugi w tym roku z serii Grand Prix Biegów Ulicznych, czyli Bieg Europejski. Tym razem każdy walczył o swoje rekordy. Ja z Anką jak Myk Myk Team (a co! też chciałyśmy mieć fajne koszulki biegowe, więc sobie stworzyłyśmy) próbowałyśmy złamać 55min., a Kuba 45min. Cel osiągnięty. Trzeba pomyśleć o kolejnym wyzwaniu :). Kto by pomyślał, że w Polsce można wbiec na Mount Everest? A jednak! W Bytowie już po raz trzeci została zorganizowana bardzo fajna impreza biegowa i nordic walking. Trasa miała dokładnie 8850m i prowadziła przez przepiękne, górzyste tereny. Za łatwo nie było, bo przewyższenia okazały się całkiem spore (zresztą na dole możecie zobaczyć profil trasy), ale było naprawdę świetnie! Bardzo fajni ludzie (startowało w sumie ok. 200 osób), muzyka, piknik, no i ten nieziemski wbieg na metę i imienne statuetki :)). Za rok trzeba to powtórzyć :)).
Przy okazji - wielkie podziękowania dla dziewczyn za wspólny bieg :*. 5 kwietnia z Wejherowa startował pierwszy z cyklu biegów Kaszuby Biegają, czyli VI Bieg Piaśnicki. Wystartowało około 500 osób, po czym widać, że bieganie staję się coraz bardziej popularne, gdyż rok temu wystartowało trochę ponad 100 zawodników. Pogoda była przepiękna, więc w Piaśnicy, na mecie było mnóstwo ludzi. Organizatorzy zapewnili ciepły posiłek, ciasteczka i napoje - prawie jak piknik :). Sam bieg bardzo fajny. Trasa na początku wydawała się wszystkim straszna ze względu na spory podbieg na jej początku, ale w trakcie okazało się, że nie taki diabeł straszny :). No i udało mi się zrobić życiówkę, czego się nie spodziewałam :). Kolejny piękny dzień, więc nadszedł czas na dłuższą wyprawę. Trzeba było sprawdzić jak Kacper znosi dalsze przejazdy. Cel - Hel. O 11 byliśmy z wizytą u fok. Po sezonie jest tam dużo sympatyczniej. W sumie może z 10 osób, więc wszystko ładnie mogliśmy pooglądać. 5zł a tyle radości - foki aportują, bawią się piłkami, skaczą.. a mnie najbardziej zafascynowało ich czekanie na posiłek - były 4 patyki z kolorowymi figurkami i każda miała swój :) wyglądało to niesamowicie! Przeszliśmy też główną ulicą Helu - o tej porze roku turyści to tutaj wyjątek. Wszędzie cicho i czuć taki fajny spokój. Doszliśmy w końcu też do Latarni Morskiej, a później zachciało nam się nad morze i stwierdziliśmy, że z wózkiem na pewno da się dojść plażą na sam koniec Polski. No i się udało, ale polegało to na pchaniu i ciągnięciu w pełnym słońcu... wyczerpani dotarliśmy na sam cypel... no i się okazało, że od centrum wiedzie tam piękna promenada - chociaż mieliśmy jak wrócić. Na sam koniec oczywiście pyszna rybka w knajpie Lwia Jama (Miejsce jak najbardziej można odwiedzić z dzieckiem. Przy stoliku był kontakt, więc podgrzaliśmy obiad także dla Kacpra, a Pani zaoferowała krzesełko do karmienia).
|
Archiwum
July 2016
|