Bieszczady - sentymentalny powrót do przeszłości 03-06.05.2012
Zatęskniliśmy za tymi mniejszymi pagórkami, za włóczęgą po bezkresnych zielonych łąkach, a akurat nadarzyła się okazja, by je znów odwiedzić – musieliśmy z niej skorzystać!
W środę po pracy wsiedliśmy w golficzka i obraliśmy trasę na południe. Tym razem nie jedynką, a siódemką – w inną stronę. Ostatnie dni długiej w tym roku majówki spędzimy w Bieszczadach!
W środę po pracy wsiedliśmy w golficzka i obraliśmy trasę na południe. Tym razem nie jedynką, a siódemką – w inną stronę. Ostatnie dni długiej w tym roku majówki spędzimy w Bieszczadach!
03.05.2012 (czwartek)
Nocleg w samochodzie na stacji benzynowej w Lublinie. Rano obudziło nas piekące słońce. Czas wstawać! Czekając na otwarcie McD (bo chcieliśmy się napić kawy) zajechaliśmy jeszcze pod dawny dom Kuby, który zdążył się bardzo zmienić przez ostatnie lata. Droga przed nami jeszcze daleka. Podróż w Bieszczady z Gdańska to ponad 800km. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę w Ustrzykach Dolnych, a potem już tylko pagóry! Po 14 byliśmy już w Tarnawie Niżnej, gdzie kupiliśmy bilet wstępu do BPN i zapłaciliśmy za parking. Samochód zostawia się w Bukowcu (dalej jechać nie wolno). Czasu nie mieliśmy dużo, więc poszliśmy tylko na krótki spacer szlakiem rowerowym do polskiej Beniowej – nieistniejącej już dziś wsi po której zachowały się jedynie pozostałości cmentarza i cerkwisko. Tereny są przepiękne – aż żałowaliśmy, że jesteśmy za późno i nie udało się nam pójść dalej – w kierunku źródeł Sanu, nadrobimy to innym razem.
Wieczór spędziliśmy w knajpie „U Rzeźbiarza”. 10 lat temu był to jeden z najpopularniejszych barów w Bieszczadach. Przychodziło się tutaj na wino z kija, śpiewało przy dźwiękach gitary lub tańczyło do rana przy rockowej muzyce. Lach (właściciel) miał serce do tego miejsca! Obecnie knajpa jest w dzierżawie i pustoszeje z dnia na dzień. Było tam zaledwie kilka osób. Nie ma Lacha, nie ma muzyki, a budynek podupada. Szkoda, bo wspomnienia stamtąd są wspaniałe.
Wieczór spędziliśmy w knajpie „U Rzeźbiarza”. 10 lat temu był to jeden z najpopularniejszych barów w Bieszczadach. Przychodziło się tutaj na wino z kija, śpiewało przy dźwiękach gitary lub tańczyło do rana przy rockowej muzyce. Lach (właściciel) miał serce do tego miejsca! Obecnie knajpa jest w dzierżawie i pustoszeje z dnia na dzień. Było tam zaledwie kilka osób. Nie ma Lacha, nie ma muzyki, a budynek podupada. Szkoda, bo wspomnienia stamtąd są wspaniałe.
04.05.2012 (piątek)
Miało padać, ale znów pięknie świeci nam słońce. Pakujemy szybko namiot, robimy małe zakupy i jedziemy do Wołosatego. Tam zostawiamy samochód (nie dajcie się nabrać na „ostatni parking na szlaku”; przed wejściem do parku jest duże pobocze i za darmo można zostawić samochód). Pomysł na dziś to Tarnica (1346 mnpm – kolejny szczyt do Korony Gór Polski) i Halicz (1333 mnpm). Z Wołosatego udajemy się niebieskim szlakiem na Tarniczkę i stamtąd żółtym podchodzimy na szczyt. To chyba najkrótsza droga na wierzchołek (ale chyba mniej malownicza niż czerwony szlak z Ustrzyk). Następnie czerwonym szlakiem idziemy na przeł. Goprowską i trawersując zbocza Krzemienia dalej na Halicz. Natura pokazuje nam swoje różne oblicza – mamy upalne słońce i łąki pełne kwiatów, a gdzieniegdzie pozostałości zimy w formie śnieżnych poletek. Pogoda po drodze trochę się psuje i Halicz wita nas lekkim „kapuśniaczkiem”, ale wiatr szybko przegania chmury. Do Wołosatego wracamy przez Rozsypaniec i przeł. Bukowską podziwiając po drodze malownicze wzgórza na Ukrainie i marząc by pewnego dnia móc i tam udać się na włóczęgę. Z przełęczy do Wołosatego idzie się już asfaltem – droga długa i nużąca, ale pokonać ją trzeba (w sumie nie wiem, czy lepiej tędy podchodzić, czy schodzić).
Na nocleg udajemy się do Wetliny. Tutaj zmieniło się jeszcze więcej. Nie ma już pola namiotowego przy Bazie Ludzi z Mgły, a na polu w centrum wsi, gdzie kiedyś nocowałam, stoi jeden namiot – pani w recepcji dziwnie się spojrzała, gdy powiedzieliśmy, że chcemy się rozbić, bo ona teraz sprzedaje tylko noclegi w pensjonacie. Łąka pod namiot jest pełna kwiatów, a trawa chyba jeszcze w tym roku nie była ścinana, więc chociaż mamy miękkie posłanie.
I jeszcze Baza Ludzi z Mgły na wieczór. Byliśmy tam kilka godzin obserwując ludzi. Tutaj tez nie ma tłoku, ale chociaż wnętrze stare się zachowało. No i nadal mają landrynkowe wino z kija z cytrynką (chociaż może lepiej go nie polecać :-P). Ludzie chyba bardziej przychodzą zobaczyć knajpę polecaną przewodnikach niż usiąść z piwem w ręku i pogadać o życiu. Wchodzą, oglądają i wychodzą. Nie tak to miejsce pamiętamy.
Na nocleg udajemy się do Wetliny. Tutaj zmieniło się jeszcze więcej. Nie ma już pola namiotowego przy Bazie Ludzi z Mgły, a na polu w centrum wsi, gdzie kiedyś nocowałam, stoi jeden namiot – pani w recepcji dziwnie się spojrzała, gdy powiedzieliśmy, że chcemy się rozbić, bo ona teraz sprzedaje tylko noclegi w pensjonacie. Łąka pod namiot jest pełna kwiatów, a trawa chyba jeszcze w tym roku nie była ścinana, więc chociaż mamy miękkie posłanie.
I jeszcze Baza Ludzi z Mgły na wieczór. Byliśmy tam kilka godzin obserwując ludzi. Tutaj tez nie ma tłoku, ale chociaż wnętrze stare się zachowało. No i nadal mają landrynkowe wino z kija z cytrynką (chociaż może lepiej go nie polecać :-P). Ludzie chyba bardziej przychodzą zobaczyć knajpę polecaną przewodnikach niż usiąść z piwem w ręku i pogadać o życiu. Wchodzą, oglądają i wychodzą. Nie tak to miejsce pamiętamy.
05.05.2012 (sobota)
W nocy padało, a poranek już nie jest taki piękny jak dzień szybciej. Siąpi coś z nieba, a my nie bardzo wiemy, co zrobić. Przyjechaliśmy tutaj tylko na 3 dni i szkoda nam siedzieć na dole. Chcemy w góry! Decydujemy się mimo wszystko iść do Chatki Puchatka, a potem zobaczymy. Golfik zostaje na przeł. Wyżniej, a my wspinamy się żółtym szlakiem do schroniska. Im wyżej tym jest większa mgła. Nie pada, ale nie widać wiele. W schronisku bez problemu znajdujemy miejsce przy stoliku (co jak na majówkową sobotę wydaje się dziwne) możemy napić się herbaty. Za oknem cały czas bez zmian. W końcu decydujemy się schodzić, bo nie widzimy szans by miało się poprawić. Podobno zapowiadają też burze. Po drodze jeszcze przytrafia się nam fajna sytuacja. Pod górkę podchodzą ludzie z wózkiem. Widać jakoś niespecjalnie im to wychodzi. Spytali się nas czy byśmy nie sprowadzili wózka na dół. Najpierw się trochę zdziwiliśmy, ale oczywiście pomogliśmy przy okazji mając z tego niezłą frajdę. Wiecie jak fajnie reagują ludzie na kogoś, kto jedzie z górki z pustym wózkiem? (później w wózku zasiadł Edward by było jeszcze zabawniej). Na przełęczy kupiliśmy rzeźby w korze od lokalnego artysty. W międzyczasie pogoda wydawała się jakoś stabilizować, ale na górze nadal nie było nic widać. Stwierdziliśmy, że jedziemy do Wetliny i jeśli się okaże, że będzie widać szczyt połonin to wejdziemy na Smerek. No i co się okazało? Pogoda się poprawiła na tyle, że po jakieś godzinie byliśmy znów na szlaku. Tym razem szlak żółty z Wetliny na przeł. Orłowicza. W niecałą godzinę byliśmy znów na połoninie Wetlińskiej. Słońca jeszcze nie było, ale chmury były w miarę wysoko i było coś widać. Krótki odpoczynek i czerwonym szlakiem weszliśmy na Smerek (1222 mnpm). Tam poczekaliśmy dłużej, bo za chmurami dostrzegliśmy słońce, więc chcieliśmy poczekać aż ono się pojawi. I było warto! Słońce zaświeciło, gdy na połoninach było już mało ludzi, a my mogliśmy podziwiać krajobraz cichy, spokojny, niezatłoczony i w pięknych promieniach. Zeszliśmy tą samą drogą. Zjedliśmy obiad z widokiem na połoniny i udaliśmy się do Cisnej, gdzie o 20 był koncert naszych przyjaciół, czyli Domu o Zielonych Progach! Mnóstwo czasu z ulubionymi piosenkami, przy dźwiękach gitar, skrzypiec i perkusji i przy śpiewie o górach. Takiego czasu było nam trzeba – takie pożegnanie z górami (ale pewnie nie na długo).
Wieczorem jeszcze tylko krótka wizyta w Siekierezadzie (która też przeszła zmianę, ale ludzi w środku nadal dużo i siekiery wbite w stoły też są!), nocne rozmowy w doborowym towarzystwie.
Wieczorem jeszcze tylko krótka wizyta w Siekierezadzie (która też przeszła zmianę, ale ludzi w środku nadal dużo i siekiery wbite w stoły też są!), nocne rozmowy w doborowym towarzystwie.
06.05.2012 (niedziela)
Czas powrotów. Poranek piękny mimo nocnego deszczu. Po 8 wsiadamy znów do golfika i powoli żegnamy pagórki. Obieramy kierunek na Lublin, by jeszcze tam spędzić chwilę. Kuba oprowadza mnie po starówce. Wchodzimy na wieżę Trynitarską, by spojrzeć na miasto trochę z góry (dokładnie z 40 metrów), szukamy kilku skrzynek, jemy lody i jedziemy dalej. Przed nami długa droga do domu.
Kilka aktualnych cen:
Wstęp do Bieszczadzkiego PN – 6zł/dzień/os
Parking Bukowiec – 10 zł
Camping Ustrzyki Górne – 10zł/os/noc + 7zł namiot + 7zł samochód
Camping Wetlina (za pensjonatem w środku wsi) – 7zł/os
Parking przeł. Wyżnia – 30zł/dzień lub 3zł/godz
Dom o Zielonych Progach:
Strona www Dom o Zielonych Progach
Piosenka Góry i ludzie
Wstęp do Bieszczadzkiego PN – 6zł/dzień/os
Parking Bukowiec – 10 zł
Camping Ustrzyki Górne – 10zł/os/noc + 7zł namiot + 7zł samochód
Camping Wetlina (za pensjonatem w środku wsi) – 7zł/os
Parking przeł. Wyżnia – 30zł/dzień lub 3zł/godz
Dom o Zielonych Progach:
Strona www Dom o Zielonych Progach
Piosenka Góry i ludzie