Eurotrip cz.2, 07.06-19.06.2014
Pierwszą część podróży znajdziecie tutaj.
Nadszedł czas, by opuścić Sinalungę i ruszyć w tzw. drogę powrotną. To miasteczko miało być naszym najdalej wysuniętym na południe celem (przynajmniej noclegowym, bo wycieczkowo dalej był Asyż). I tak się stało, więc teraz kierunek północ, a może bardziej północny-zachód. Florencję zdecydowaliśmy się ominąć, bo jakoś wszyscy odradzali (chyba, że ktoś lubi muzea i wielkie dzieła - to na pewno warto), ale dużo ludzi polecało nam Sienę. Zdecydowaliśmy się na drugie śniadanie w tym miasteczku. Oprócz bardzo ciekawego rynku (tworzy jakby misę - odbywają się tam wyścigi konne), znajduje się tam jedna z piękniejszych, naszym zdaniem, katedr. Miejsce na pewno warte zobaczenia. Natomiast po południu stwierdziliśmy, że chcemy zobaczyć krzywą wieżę w Pizie - i tak też zrobiliśmy. Piza, jako miasto, nic specjalnego - dość biedne i nie zwracająca na siebie uwagi. Natomiast sam kompleks zabytkowy czyli katedra, baptyserium i krzywa wieża - cudne!!! Dzień pełen bardzo pozytywnych i estetycznych wrażeń zepsuło nam poszukiwanie noclegu na Włoskiej Riwierze. Wszędzie hotele, płatne plażę i wręcz brzydkie campingi, no ale już nie mieliśmy wyjścia - musieliśmy na jednym z nich zostać. Za to w oddali machały do nas ośnieżone górskie szczyty, na które patrzyliśmy z utęsknieniem. W góry nam się chciało mocno!
Nadszedł czas, by opuścić Sinalungę i ruszyć w tzw. drogę powrotną. To miasteczko miało być naszym najdalej wysuniętym na południe celem (przynajmniej noclegowym, bo wycieczkowo dalej był Asyż). I tak się stało, więc teraz kierunek północ, a może bardziej północny-zachód. Florencję zdecydowaliśmy się ominąć, bo jakoś wszyscy odradzali (chyba, że ktoś lubi muzea i wielkie dzieła - to na pewno warto), ale dużo ludzi polecało nam Sienę. Zdecydowaliśmy się na drugie śniadanie w tym miasteczku. Oprócz bardzo ciekawego rynku (tworzy jakby misę - odbywają się tam wyścigi konne), znajduje się tam jedna z piękniejszych, naszym zdaniem, katedr. Miejsce na pewno warte zobaczenia. Natomiast po południu stwierdziliśmy, że chcemy zobaczyć krzywą wieżę w Pizie - i tak też zrobiliśmy. Piza, jako miasto, nic specjalnego - dość biedne i nie zwracająca na siebie uwagi. Natomiast sam kompleks zabytkowy czyli katedra, baptyserium i krzywa wieża - cudne!!! Dzień pełen bardzo pozytywnych i estetycznych wrażeń zepsuło nam poszukiwanie noclegu na Włoskiej Riwierze. Wszędzie hotele, płatne plażę i wręcz brzydkie campingi, no ale już nie mieliśmy wyjścia - musieliśmy na jednym z nich zostać. Za to w oddali machały do nas ośnieżone górskie szczyty, na które patrzyliśmy z utęsknieniem. W góry nam się chciało mocno!
Dzień następny okazał się prawie całkowitą porażką! Głównym celem była ucieczka z Włoch i przedostanie się do Francji. Mieliśmy trochę dość upałów. We Francji natomiast chcieliśmy wjechać na Lazurowe Wybrzeże, by zobaczyć Monako, a na nocleg pojechać już w góry. Przejechaliśmy jakoś nadmorską autostradę włoską (swoją drogą bardzo pięknie położoną i aż czasami chciało się z niej zjechać nad brzeg morza) i dostaliśmy się za granicę. Kierunek - Monako no i się zaczęła tragedia! Nadmorskie ulice całe w korkach i upał nie do zniesienia. W końcu okazało się, że nie wjechaliśmy do Monako tylko pojechaliśmy drogą wiodącą nad tym państwem. Mieliśmy dość, a Młody jeszcze bardziej. W końcu stanęliśmy na jakimś parkingu z widokiem na Monako i tyle z tego mamy :-P. Nie chciało nam się wracać i spędzać tam więcej czasu. Marzyliśmy o odpoczynku z daleka od cywilizacji. Ucieczka w góry była dość długa, ale im dalej na północ, tym chłodniej, ładniej i spokojniej. W końcu krętą uliczką wjechaliśmy na przełęcz Col de Braus (1002 mnpm) i tym samym znaleźliśmy schronienie nieopodal miasteczka Sospel w Alpach Nadmorskich. Camping bardzo przyjazny. Dookoła cisza, mało turystów, ale niestety nadal ciepło. Chcieliśmy tu zostać na dwie noce. Oczywiście stało się inaczej ;-).
Plan był dobry. Od właścicielki campingu dostaliśmy mapę i chcieliśmy pójść na wycieczkę. Szlak znaleźliśmy, ale co z tego... Okazało się, że jest kompletnie zarośnięty i nie da się przejść. Tzn. da się, ale w innych butach (nie w sandałach) i nie z nosidłem (Młody by zbierał na głowę wszystkie gałęzie). Kombinowaliśmy z innymi opcjami, ale pogoda zaczynała się ujawniać - gorąca cisza przed burzą. No więc odwrót. I co dalej? Siedzieliśmy sobie spokojnie, aż w końcu stwierdziliśmy, że tak się nie da, że za gorąco, że nie ma tutaj co robić, więc pakowanie i jedziemy dalej. Wiedzieliśmy, że do naszego kolejnego celu nie dojedziemy tego dnia, ale postanowiliśmy po prostu pojechać chociaż kawałek, by jutro było bliżej. Przed nami znów przełęcz (przed nią jeszcze stanęliśmy przy uroczym kościółku na skałach - Notre Dame de la Menour) Col de Turini (16-7 mnpm). Przejazd przez góry zajął trochę czasu i ostatecznie wylądowaliśmy w Annot, gdzie znaleźliśmy świetny camping (po raz pierwszy na campingu była dostępna świetlica!!). No i zapomniałam napisać, że zjeżdżając z przełęczy zaczęło padać i w oddali było słychać burzę. Tego dnia dopiero późnym wieczorem się przejaśniło.
Plan był dobry. Od właścicielki campingu dostaliśmy mapę i chcieliśmy pójść na wycieczkę. Szlak znaleźliśmy, ale co z tego... Okazało się, że jest kompletnie zarośnięty i nie da się przejść. Tzn. da się, ale w innych butach (nie w sandałach) i nie z nosidłem (Młody by zbierał na głowę wszystkie gałęzie). Kombinowaliśmy z innymi opcjami, ale pogoda zaczynała się ujawniać - gorąca cisza przed burzą. No więc odwrót. I co dalej? Siedzieliśmy sobie spokojnie, aż w końcu stwierdziliśmy, że tak się nie da, że za gorąco, że nie ma tutaj co robić, więc pakowanie i jedziemy dalej. Wiedzieliśmy, że do naszego kolejnego celu nie dojedziemy tego dnia, ale postanowiliśmy po prostu pojechać chociaż kawałek, by jutro było bliżej. Przed nami znów przełęcz (przed nią jeszcze stanęliśmy przy uroczym kościółku na skałach - Notre Dame de la Menour) Col de Turini (16-7 mnpm). Przejazd przez góry zajął trochę czasu i ostatecznie wylądowaliśmy w Annot, gdzie znaleźliśmy świetny camping (po raz pierwszy na campingu była dostępna świetlica!!). No i zapomniałam napisać, że zjeżdżając z przełęczy zaczęło padać i w oddali było słychać burzę. Tego dnia dopiero późnym wieczorem się przejaśniło.
Kiedyś, dawno temu, byłam w tych górach. Pamiętam piękne, strzeliste szczyty i to, że przypominały trochę Tatry. Teraz znaleźliśmy się tutaj rodzinnie. Te góry to Ecrins, część Alp Delfinackich. Postanowiliśmy wjechać jak najbardziej wgłąb, by następnego dnia móc pójść na wycieczkę i zobaczyć najwyższe szczyty. Trafiliśmy na camping w La Chapelle. Przywitał nas niestety deszcz, ale mamy szczęście - później się rozpogodziło, co pozwoliło nam na mały spacer po wiosce i podejście do najbliższego wodospadu (Combefroide). W końcu czujemy się, jak w domu. Temperatura już bardziej sprzyjająca (niestety w nocy dość chłodno, ale Młody spał pięknie). Pogoda miała być taka sobie, ale rano zapowiadali przejaśnienia, więc stwierdziliśmy, że śniadanie zjemy już przy schronisku na końcu doliny (a właściwie przy hotelu). Samochodem można dojechać dość daleko, z czego skorzystaliśmy. Bagietka i sok zjedzony już w pośpiechu, ale przed nami perspektywa spaceru z pięknymi widokami. Na dłuższe wędrówki po szlakach nie było szans, bo pogoda niepewna i nie wiemy na ile brzdąc dałby radę w nosidle, więc zdecydowaliśmy się iść po prostu przed siebie i zobaczymy, co nas spotka. Drugie śniadanie na łonie natury ;-) bardzo nam się podobało. Poszliśmy dalej. Niestety przy strumieniu okazało się, że most jest zerwany i dalej się nie da (chociaż kombinowaliśmy z opcją po kamieniach lub po prostu przez wodę, ale woda była rozległa i dość głęboka, więc odpuściliśmy. Za to spotkaliśmy kilka świstaków, a Młody był prze szczęśliwy mogąc bawić się na łące. Potem kawka w hotelu, kolejny wodospad i obiad już na campingu. Jednak popołudnie okazało się ładne, więc trzeba pomyśleć co dalej. Kupiliśmy prowiant (przepyszne "pączki" z ziemniakami i cebulą, dżemem lub serem) do tego wino i zrodził się pomysł pójścia pewną drogą w kierunku Navette i tym sposobem zobaczyliśmy szczyty w sąsiedniej dolince i odbyliśmy bardzo sympatyczny spacer. Cudowny, leniwy, pełny gór dzień - tego nam było trzeba!
Każdy dzień przynosi nowe wyzwania i nowe cele na naszej drodze. Opuszczamy Ecrins i jedziemy w stronę Chamonix. Kolejne miejsce, które w pamięci pozostało, jako jedno z tych fajnych. Niestety pogoda z minuty na minutę robi się coraz gorsza i gdy dojeżdżamy do celu nic już nie widać i leje jak z cebra. Chcieliśmy spać na campingu, ale wizja noclegu w strugach deszczu i stosunkowo niska temperatura sprawiły, że postanowiliśmy poszukać czegoś pod dachem. W Chamonix wszystko albo jeszcze zamknięte (bo nie ma sezonu), albo strasznie drogie. W końcu pojechaliśmy kawałek za miasteczko i znaleźliśmy hotel jak z innej epoki ;-) - La Prairie. Małe, urocze pokoiki, łóżka profesjonalnie zasłane milionem warstw, zasłonki w kratkę, stare meble i... bidet w pokoju. Za oknem widok na Mt.Blanc - niestety cały w chmurach. Sprawdzanie pogody nie dawało nam nadziei. W zasadzie nasze plany ograniczyliśmy już do minimum i postanowiliśmy, że jutro po prostu jedziemy w stronę domu. Poranek jednak nas zaskoczył.
W nocy bezchmurne niebo i gdy Kacper nas obudził zobaczyliśmy Mt. Blanca. Szybkie pakowanie i już jesteśmy w miasteczku. Kawa i croissant w kawiarni, a później spacer i mnóstwo zdjęć, bo przecież chmury tworzą różne kształty i w różne sposoby odsłaniają piękno gór i aż szkoda coś przegapić. Dla takich chwil warto zrobić wszystko. Nie chciało nam się wyjeżdżać, ale przed nami jeszcze kawał drogi, bo przecież mieliśmy wracać.
W nocy bezchmurne niebo i gdy Kacper nas obudził zobaczyliśmy Mt. Blanca. Szybkie pakowanie i już jesteśmy w miasteczku. Kawa i croissant w kawiarni, a później spacer i mnóstwo zdjęć, bo przecież chmury tworzą różne kształty i w różne sposoby odsłaniają piękno gór i aż szkoda coś przegapić. Dla takich chwil warto zrobić wszystko. Nie chciało nam się wyjeżdżać, ale przed nami jeszcze kawał drogi, bo przecież mieliśmy wracać.
Wjechaliśmy do Szwajcarii. Chcieliśmy zobaczyć jeszcze Matterhorna, to by był już szczyt marzeń na ten wyjazd. Niestety prognozy pogody cały czas mówią, że w Zermatt jest pochmurno i nie ma widoczności. My jedziemy dalej. Cały czas w jego kierunku i cały czas świeci słońce. Nie mamy pewności, że odbijając w kierunku Zermatt będzie tak samo, ale postanowiliśmy zaryzykować. Dostanie się do tego turystycznego miasteczka wcale nie jest takie proste. Trzeba dojechać do Tasch, tam zostawić samochód i przesiąść się na pociąg. Na parkingu byliśmy koło 14. Nakarmiliśmy Młodego, spakowaliśmy nosidło i w drogę. Może się uda?! Przejazd trwa koło 15 minut. W Zermatt mnóstwo turystów i.. piękna pogoda!!!! Nie bardzo wiemy, w którym kierunku pójść, by mieć widok na górę marzeń. Na czuja kierujemy się przed siebie, by wydostać się z morza budynków. Kuba narzucił szybkie tempo, bo przecież w każdej chwili mogą przyjść chmury. W końcu jest! Piękny Matterhorn w całej okazałości. Sesja zdjęciowa nie ma końca, bo żadne zdjęcie nie potrafi oddać tego widoku. W końcu opuszczamy polankę i wracamy do miasteczka cały czas oglądając się za siebie. Kiedyś tu wrócimy! Teraz już idziemy wolniej i możemy podziwiać urok Zermatt. Jest naprawdę ładnie - dużo starych budynków i góry dookoła. Koło 17 jesteśmy już z powrotem w Tasch. Kierunek camping - im dalszy tym lepszy. Śpimy w Fiesch. Niestety już na początku trochę nas zniechęcił - kazali nam zapłacić za dziecko (to pierwsze miejsce na całym wyjeździe, w którym to musimy zrobić). No i do tego ok 30 osobowa wycieczka dzieciaków z namiocikami - co daje ogromny hałas, ale jakoś damy radę!
Następny dzień przyniósł nam długą podróż przez górzyste tereny Szwajcarii. Niby kilometrów nie tak dużo, ale po drodze dwie spore przełęcze i mnóstwo krętych dróg. Jakoś w końcu dojechaliśmy do autostrady, no i okazało się, że będziemy przejeżdżać koło Lichtensteinu, więc koniecznie musimy tam zajechać na spacer! Spodziewaliśmy się jakiś dużych atrakcji, a okazało się, że w zasadzie nie ma tam nic ciekawego (chociaż byliśmy tylko w stolicy - Vaduz), ale kolejne państwo zaliczone. Tego dnia udało nam się zajechać aż za Monachium, gdzie zostaliśmy na noc.
Z Monachium już coraz bliżej Polski. Kolejny nocleg już był w naszym kraju, niedaleko Świebodzina, w miasteczku Turzym. A później już dom.
Nasza podróż dobiegła końca. Za nami 6000km, 3 tygodnie w podróży i 10 państw. Teraz pora odpocząć.
Nasza podróż dobiegła końca. Za nami 6000km, 3 tygodnie w podróży i 10 państw. Teraz pora odpocząć.
KOSZTA
paliwo - 1800zł
noclegi - 2000zł
autostrady - 570zł
parkingi - 180zł
Wybrane koszta, które pamiętamy
Noclegi (cena za jedną noc za naszą trójkę i samochód):
Kudowa Zdrój, Polska - pensjonat, pokój 2os z łazienką 80zł
Mikulov, Czechy - pensjonat, pokój 2os z łazienką - 830kc
Dovje, Słowenia - Apartament Zima, mieszkanko 3 pok z łazienką - 38euro
Wenecja, Włochy - camping Rialto, namiot - 23euro
Bellaria, Włochy - camping Happy, namiot - 29euro
Włoska Riwiera, Włochy - camping, namiot - 21euro
Sospel, Francja - camping St.Madleine, namiot - 18euro
Annot, Francja - camping, namiot - 15euro
La Chapelle, Francja - camping, namiot - 10,4euro
Chamonix, Francja - hotel La Prairie - 53,4euro
Fiesch, Szwajcaria - camping, namiot - 46,4 franki
Autostrady:
Włochy, Triento - Wenecja - 17,5euro
Włochy, La Spezia - Ventimiglia - 30euro
Francja, Chateau Arnoux - Tallard - 4,2euro
Francja, Grenoble - Alterwille - 8,6euro
Szwajcaria, winieta roczna - 35euro lub 40 franków
Parkingi:
Wenecja, Włochy - po 3euro za 1 i 2 godzinę, 5 euro za 3 i 4 godzinę, potem liczą już 21euro za pół dnia
San Marino - 8euro za pół dnia
Siena, Włochy - parking przy forcie 2euro/godz
Tasche, Szwajcaria - 7 franków
paliwo - 1800zł
noclegi - 2000zł
autostrady - 570zł
parkingi - 180zł
Wybrane koszta, które pamiętamy
Noclegi (cena za jedną noc za naszą trójkę i samochód):
Kudowa Zdrój, Polska - pensjonat, pokój 2os z łazienką 80zł
Mikulov, Czechy - pensjonat, pokój 2os z łazienką - 830kc
Dovje, Słowenia - Apartament Zima, mieszkanko 3 pok z łazienką - 38euro
Wenecja, Włochy - camping Rialto, namiot - 23euro
Bellaria, Włochy - camping Happy, namiot - 29euro
Włoska Riwiera, Włochy - camping, namiot - 21euro
Sospel, Francja - camping St.Madleine, namiot - 18euro
Annot, Francja - camping, namiot - 15euro
La Chapelle, Francja - camping, namiot - 10,4euro
Chamonix, Francja - hotel La Prairie - 53,4euro
Fiesch, Szwajcaria - camping, namiot - 46,4 franki
Autostrady:
Włochy, Triento - Wenecja - 17,5euro
Włochy, La Spezia - Ventimiglia - 30euro
Francja, Chateau Arnoux - Tallard - 4,2euro
Francja, Grenoble - Alterwille - 8,6euro
Szwajcaria, winieta roczna - 35euro lub 40 franków
Parkingi:
Wenecja, Włochy - po 3euro za 1 i 2 godzinę, 5 euro za 3 i 4 godzinę, potem liczą już 21euro za pół dnia
San Marino - 8euro za pół dnia
Siena, Włochy - parking przy forcie 2euro/godz
Tasche, Szwajcaria - 7 franków