Pasterka, 30.01-03.02.2015
Jeśli w samochodzie mamy
nosidełko, biegówki, sanki, buty do biegania to wszyscy wiemy, że
takim narzucającym się celem są Góry Stołowe a dokładniej wieś
Pasterka, a dokładniej położony w niej piękny dom wypoczynkowy
Szczelinka.
Oj, dawno nas tam nie było!
Na tylnej kanapie rządzi niepodzielnie miłe i grzeczne (kiedyś) nasze dziecko. To ono jest głównym sprawcą tego, że góry o nas nieco mogły zapomnieć, ale na szczęście dzieci rosną dość szybko i teraz już się wczesnoniemowlęcym wiekiem nie wymiga. Szlaban od parkingu w górę! Wyruszamy!
Oczywiście po drodze co drugi McDonald był nasz. W happymeal'ach dają obecnie pingwiny z Madagaskaru w ośmiu wesołych postaciach, więc sami rozumiecie, że nie mieliśmy wyjścia.
Kiedy tak sobie jedziemy gdzieś to zwykle myślimy co też będziemy, jak już dojedziemy na miejsce, robić. Teraz obmyśliliśmy to sobie tak:
Sobota I półmaraton gór stołowych
Niedziela wdrapujemy się na Szczeliniec
Poniedziałek pożyczamy przyczepkę i rodzinnie idziemy na biegówki.
...Zacznijmy zatem od soboty.
O samym biegu....hmm było ciężko, czasami bardzo ciężko, czasami bardzo, bardzo ciężko, ale oprócz tego pięknie, bo widoki, bo trasa cały czas w terenie, a nie po zasypanych śniegiem asfaltach, bo zima taka jakiej u nas dawno już niestety nie ma. Organizacja doskonała! Nie brakowało niczego, czego na takim biegu nie powinno brakować. Radość na mecie przebijająca się spod zmęczenia jak zwykle OGROMNA!!! (oczywiście doping koleżanek był najlepszy!)
W tym czasie druga część rodziny, w obstawie dwóch ciotek zaprzęgła się w rydwan sankowy i powędrowała na jedn z punktów, który miał być niby na 10km (wg danych Kuby), a był na 7km i się okazało, że nie zdążyłyśmy na przywitanie Kuby zbiegającego z góry, ale za to ucięłyśmy miłe pogawędki z panami z GOPR'u.
A wieczorem... jakże miła odskocznia na koncercie Heebie Jeebies.
Na tylnej kanapie rządzi niepodzielnie miłe i grzeczne (kiedyś) nasze dziecko. To ono jest głównym sprawcą tego, że góry o nas nieco mogły zapomnieć, ale na szczęście dzieci rosną dość szybko i teraz już się wczesnoniemowlęcym wiekiem nie wymiga. Szlaban od parkingu w górę! Wyruszamy!
Oczywiście po drodze co drugi McDonald był nasz. W happymeal'ach dają obecnie pingwiny z Madagaskaru w ośmiu wesołych postaciach, więc sami rozumiecie, że nie mieliśmy wyjścia.
Kiedy tak sobie jedziemy gdzieś to zwykle myślimy co też będziemy, jak już dojedziemy na miejsce, robić. Teraz obmyśliliśmy to sobie tak:
Sobota I półmaraton gór stołowych
Niedziela wdrapujemy się na Szczeliniec
Poniedziałek pożyczamy przyczepkę i rodzinnie idziemy na biegówki.
...Zacznijmy zatem od soboty.
O samym biegu....hmm było ciężko, czasami bardzo ciężko, czasami bardzo, bardzo ciężko, ale oprócz tego pięknie, bo widoki, bo trasa cały czas w terenie, a nie po zasypanych śniegiem asfaltach, bo zima taka jakiej u nas dawno już niestety nie ma. Organizacja doskonała! Nie brakowało niczego, czego na takim biegu nie powinno brakować. Radość na mecie przebijająca się spod zmęczenia jak zwykle OGROMNA!!! (oczywiście doping koleżanek był najlepszy!)
W tym czasie druga część rodziny, w obstawie dwóch ciotek zaprzęgła się w rydwan sankowy i powędrowała na jedn z punktów, który miał być niby na 10km (wg danych Kuby), a był na 7km i się okazało, że nie zdążyłyśmy na przywitanie Kuby zbiegającego z góry, ale za to ucięłyśmy miłe pogawędki z panami z GOPR'u.
A wieczorem... jakże miła odskocznia na koncercie Heebie Jeebies.
...Potem przyszła niedziela
Tym razem nietypowo, bo zamiast od Szczelinki, żółtym szlakiem jak zwykle, postanowiliśmy Szczeliniec przechytrzyć i zajść go od strony Karłowa, do którego podjechaliśmy autem. Kacper w nosidle. Drzewa w śniegu dookoła. Skalne labirynty. Pyszne naleśniki w schronisku. Piekiełko jak zawsze oblodzone. Widoki z tarasów. No i powrót do Karłowa inny niż zwykle, gdyż stwierdziliśmy, że zejdziemy w dół od strony tarasów. Jednym słowem fajnie spędzony czas w dobrze znanych stronach.
Tym razem nietypowo, bo zamiast od Szczelinki, żółtym szlakiem jak zwykle, postanowiliśmy Szczeliniec przechytrzyć i zajść go od strony Karłowa, do którego podjechaliśmy autem. Kacper w nosidle. Drzewa w śniegu dookoła. Skalne labirynty. Pyszne naleśniki w schronisku. Piekiełko jak zawsze oblodzone. Widoki z tarasów. No i powrót do Karłowa inny niż zwykle, gdyż stwierdziliśmy, że zejdziemy w dół od strony tarasów. Jednym słowem fajnie spędzony czas w dobrze znanych stronach.
...A po niej poniedziałek
Za oknem słońce świeciło bardzo sympatycznie, więc nie tracąc ani chwili pobraliśmy z wypożyczalni przyczepkę, przypięliśmy narty i popędziliśmy, ku uciesze nas i Kacpra, przed siebie, a dokładniej w stronę Machowskiego Krzyża, czyli za czeską granicę.
Okolice Pasterki do turystyki biegówkowej nadają się doskonale i każdy w zależności od chęci i umiejętności znajdzie tu coś dla siebie. Nasza trasa liczyła ok 6 km (Kacper na 3 km usnął), w tym chyba z kilometr z nartami w rękach, gdyż zjazd był taki, że pewnie byśmy nie raz wywinęli orła.
Na zakończenie obowiązkowy był oczywiście postój w schronisku Pasterka, gdzie piwo było i frytki i maltanki (takie ciastka) czyli wszystko, co strudzonemu wędrowcowi jest potrzebne do szczęścia. A później - wariactwo w śniegu ;-) i wieczorne rozgrywki w Jenga.
Jak widać - plan udało nam się zrealizować w pełni!
I to właściwie tyle... potem powrót do domu przez wiosenną Polskę. Gdy tylko dojechaliśmy do Ścinawki za oknaami już tylko zielona trawa, błękitne niebo i +5 stopni na termometrze. Teraz siedzimy na kanapie i trwa dyskusja pt: chłodna Norwegia, czy milsza nieco, bo cieplejsza Hiszpania.
Za oknem słońce świeciło bardzo sympatycznie, więc nie tracąc ani chwili pobraliśmy z wypożyczalni przyczepkę, przypięliśmy narty i popędziliśmy, ku uciesze nas i Kacpra, przed siebie, a dokładniej w stronę Machowskiego Krzyża, czyli za czeską granicę.
Okolice Pasterki do turystyki biegówkowej nadają się doskonale i każdy w zależności od chęci i umiejętności znajdzie tu coś dla siebie. Nasza trasa liczyła ok 6 km (Kacper na 3 km usnął), w tym chyba z kilometr z nartami w rękach, gdyż zjazd był taki, że pewnie byśmy nie raz wywinęli orła.
Na zakończenie obowiązkowy był oczywiście postój w schronisku Pasterka, gdzie piwo było i frytki i maltanki (takie ciastka) czyli wszystko, co strudzonemu wędrowcowi jest potrzebne do szczęścia. A później - wariactwo w śniegu ;-) i wieczorne rozgrywki w Jenga.
Jak widać - plan udało nam się zrealizować w pełni!
I to właściwie tyle... potem powrót do domu przez wiosenną Polskę. Gdy tylko dojechaliśmy do Ścinawki za oknaami już tylko zielona trawa, błękitne niebo i +5 stopni na termometrze. Teraz siedzimy na kanapie i trwa dyskusja pt: chłodna Norwegia, czy milsza nieco, bo cieplejsza Hiszpania.