Obóz Klubu Wysokogórskiego Trójmiasto, Pięć Stawów 17-22.02.2011
Czwartkowy poranek, dworzec kolejowy w Zakopanym i ten pierwszy łyk mroźnego powietrza po wyjściu z wagonu na peron. Ech ile to już razy? Obóz Klubowy w Dolinie Pięciu Stawów, obóz to może szumna nazwa, poprostu całkiem spora gromada ludzi z naszego klubu postanowiła spędzić ten sam tydzień, w tej samej dolinie wspinając się i chodząc po górach. Jednym słowem zapowiada się nieźle. Pierwsze kroki kierujemy do Baru FIS. Rytuały są bardzo ważne na wyjazdach :-). Tu obmyślamy taktykę dotarcia do schroniska, myślimy co, kto zapomniał i musi dokupić oraz chłoniemy atmosferę zimowego kurortu. Bar FIS, jak wiadomo, jest miejscem, gdzie atmosferę tą czuć szczególnie wyraźnie :-). Chłoniemy - my więc czas przedstawić ekipę. Obóz zaczyna się w sobotę jest czwartek, czyli stanowimy brygadę mającą za zadanie przetrzeć ślady i jesteśmy w składzie Hania, Ja, Michał (vel Młody) i Bożena.
Strategia obmyślona i postanawiamy, że lepiej ciągnąć niż nosić, więc kupujemy dwie pary ślicznych kolorowych sanek. To była dobra decyzja. Bus wypluł nas na Palenicy ok. 14 czyli już wiemy, że przed zmrokiem nie zdążymy, ale zero przejmowania się, plecaki na saneczki i dreptamy.
Dochodzi 18, płuca mam przed sobą, robię 20 kroków i odpoczywam, jesteśmy 15 minut od schroniska, a ja zastanawiam się jak dam radę tam dojść... starość to niełatwy czas w życiu :-). I Nareszcie jest!!! Ciepła jadalnia, stare znajome kąty, wyremontowane łazienki z ciepłą wodą - słowem kochana "Piątka". Jesteśmy tak zmęczeni, że Młody nie ma siły zjeść obiadu co nie jest stanem normalnym!
Strategia obmyślona i postanawiamy, że lepiej ciągnąć niż nosić, więc kupujemy dwie pary ślicznych kolorowych sanek. To była dobra decyzja. Bus wypluł nas na Palenicy ok. 14 czyli już wiemy, że przed zmrokiem nie zdążymy, ale zero przejmowania się, plecaki na saneczki i dreptamy.
Dochodzi 18, płuca mam przed sobą, robię 20 kroków i odpoczywam, jesteśmy 15 minut od schroniska, a ja zastanawiam się jak dam radę tam dojść... starość to niełatwy czas w życiu :-). I Nareszcie jest!!! Ciepła jadalnia, stare znajome kąty, wyremontowane łazienki z ciepłą wodą - słowem kochana "Piątka". Jesteśmy tak zmęczeni, że Młody nie ma siły zjeść obiadu co nie jest stanem normalnym!
Piątek przywitał nas, jak to zwykle w Tatrach, chmurami na wysokości parapetów i mgłą oczekującą tuż za drzwiami schroniska. Cel na dziś graniówka od Koziej Przełęczy do Zawratu. Najpierw we mgle nie możemy znaleźć Koziej, a jak już ją znaleźliśmy i pokonaliśmy najstraszniejszą drabinkę Tatr polskich to nie możemy znaleźć grani, która poprowadziłaby nas dalej. Jedyne, co możemy znaleźć to mgłę w ogromnych ilościach. Ale my to nie ci, którzy się przejmują. Oczywiście wycofujemy się z Koziej, ale nastroje dopisują i tak naprawdę dzień jest świetny. Wymyślamy zabawy wg. klucza im głupsza - tym lepsza. Hitami popołudnia są skoki z wielkiego kamienia twarzą w zaspę oraz turlanie synchroniczne w dół stoku parami:-). Jest cudnie :-).
Wieczorem zjeżdżamy na sankach i krzepimy nasze umęczone ciała różnymi krzepiącymi napojami.
Wieczorem zjeżdżamy na sankach i krzepimy nasze umęczone ciała różnymi krzepiącymi napojami.
Sobotni poranek jest taki, jak piątkowy, no może mgła zaczyna się nieco dalej bo na schodach. Narzekamy, marudzimy, opóźniamy wyjście, ale nic to nie daje więc cóż, trzeba się wspinać. W ramach zaprawy i treningu i tego, że nie jesteśmy w stanie odszukać w dolinie żadnej ze ścian wyruszamy na Niedźwiadka, idealny poligon zimowej wspinaczki. Dróżki krótkie bo dwu wyciągowe, zejście proste, podejście niemęczące, no ideał poprostu. Bawimy się świetnie, a ci z nas dla których to pierwsza tatrzańska zima z zapałem i dowoli mogą wprawiać się w osadzaniu haków, igieł do traw czy posługiwaniu się dziabkami. Ale jak wiadomo dobry zespół nawet na Niedźwiadku trudności znajdzie :-) no i my znaleźliśmy. Na wspomnienie wiszącego stanowiska własnej roboty, na którym przywitała mnie Hania do dziś mam lekkie dreszcze :-). No i fakt, że Hania wygieła igłę do traw wbijając ją między kamienie - szok! I tak minęła nam sobota, a wieczorem: wino, gitara i wesołość ogólna jak to w zimowych Taterkach :-).
No, ale przyszła niedziela i fajnie było by na coś wreszcie wejść tym bardziej, że pogoda przyjęła chyba do wiadomości, że z nami nie wygra i poprawiła się znacznie. A więc gdzie? Na Miedziany Kostur! Przepiękna wycieczka po mało uczęszczanym miejscu o całkiem górskim charakterze. Pola śnieżne, odcinki całkiem stromej grani no i przede wszystkim cudne widoki po wyjściu na grań. Moko pod nami, Mięgusze przed nami, Wysoka wyłaniająca się w oddali. Przepięknie! Nareszcie górski dzień pełną gębą! Wieczór w schronisku gwarny, bo dojechała reszta naszej ekipy w sumie ok. 20 osób. Znów gitary, rozmowy przy kawie i alkoholu :-)
Poniedziałki bywają zaskakujące i ten był. Choć starannie zaplanowana wycieczka nie zwiastowała problemów. Świnica czekała przyczajona. Ruszyliśmy licznie i dzielnie. Na Zawracie już niektórzy stwierdzili, że te widoki im wystarczą i poszli sobie.
Z reszty nas sformowały się dwa zespoły nasza czwórka i drugi czyli Wojtek, Marcin, Ania, Gosia. O matko, ile było kopania w tym śniegu, ile czasu trwało szukanie punktów, a jeszcze mieliśmy krótką linę, co dla czterech osób nie jest fajne... drugi zespół czekając cierpliwie dreptał po naszych śladach. Pięć godzin! Od Zawratu na Świnicę! Żaden ślimak, by się takiego czasu nie powstydził ale uwierzcie szybciej, asekurując się należycie, po prostu się nie dało. W głowie pojawiać mi się zaczęła smutna myśl, że wejść to my owszem przed zmrokiem wejdziemy, ale jak zejście będzie tyle samo trwało to nas tu noc ciemna zastanie, a zaczęło robić się chłodno, tak coś ok -15. Nie dając po sobie poznać rozterek, żeby nie burzyć morale w zespole, parłem dalej z uporem godnym osiołka :-), no może jaka (takiego tybetańskiego) :-).
Są takie chwile w górach, które zapamięta się na zawsze. Ostatnie kroki przed szczytową granią, wszedłem na nią...s tałem i nie mogłem przestać patrzeć, zachodzące słońce, morze chmur to wszystko w mroźnym górskim powietrzu i dzika radość, że już szczyt, że daliśmy radę, że Hania zobaczy jak zimą potrafi być tu pięknie.
Są takie chwile w górach, które zapamięta się na zawsze. Ostatnie kroki przed szczytową granią, wszedłem na nią...s tałem i nie mogłem przestać patrzeć, zachodzące słońce, morze chmur to wszystko w mroźnym górskim powietrzu i dzika radość, że już szczyt, że daliśmy radę, że Hania zobaczy jak zimą potrafi być tu pięknie.
Cieszymy się jak dzieciaki, robimy zdjęcia, zimno jest cholernie, ale nie przeszkadza nam to wcale, na tych zdjęciach wyglądamy na szczęśliwych, jesteśmy szczęśliwi.
Kiedy drugi zespół dochodzi do szczytu my szykujemy się do zejścia. Marcin decyduje, że oni schodzą na Halę. Ja decyduję, że my wracamy tak, jak weszliśmy. W górach na szczęście nikt niczego, nikomu nie narzuca. Straszne zejście? Znów zaskoczenie. Śnieg zmarzł na beton, ślady zrobione, miejsca na punkty znane. Czwórką, na lotnej, po 40 minutach meldujemy się na Zawracie :-). Zakładamy czołówki i ścieżką, nucąc sobie wesołe piosenki schodzimy do schroniska.
Nasi schroniskowi towarzysze przyjmują nas chłodno, dlaczego? Może nie rozgrzali się wystarczająco w ciągu dnia :-). My wiemy swoje, to był piękny, górski dzień.
Wtorek jest ostatnim dniem wyjazdu. Rozchodzeni idziemy w dwa samodzielne zespoły na Kozi Wierch WHP 202, prowadzę na zmianę z Hanką, pogoda piękna, śniegi twarde, nic nam więcej do szczęścia nie potrzeba :-).
Wtorek jest ostatnim dniem wyjazdu. Rozchodzeni idziemy w dwa samodzielne zespoły na Kozi Wierch WHP 202, prowadzę na zmianę z Hanką, pogoda piękna, śniegi twarde, nic nam więcej do szczęścia nie potrzeba :-).
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Michał Kryczało ( Młody)
To było sześć dni w pięknej dolinie, z fantastycznymi ludźmy, z górami na wyciągnięcie ręki, ze "śmiechem bez pamięci i echa wołaniem..". Góry to ludzie, one bez nich były by tylko pofałdowaniem ziemi. Nawet gdy jeździmy w nie sami to potem zawsze wracamy do tych których kochamy, lubimy do tych z którymi jest nam dobrze. Wracamy żeby opowiedzieć jak było pięknie. Taki wyjazd jak ten nie powtórzy się już nigdy. Młody zginął w piątek 24 czerwca podczas wspinaczki na Młynarzowe Widły. Bardzo nam go brakuje.